UWAGA!: Poniższy tekst nie stanowi fachowego spojrzenia na obrany przeze mnie problem i raczej stanowi szkic moich odczuć wewnętrznych.
Krytyka. Zdarza się często.
A samokrytyka? U mnie - jeszcze częściej.
Czym dla mnie jest samokrytyka? Jak na mnie wpływa? Jak sobie radzą z własnymi demonami i czy w ogóle potrafię to zrobić? Na te pytania chcę odpowiedzieć przede wszystkim sobie, a może przy okazji pomóc innym z radzeniem sobie z tym wszystkim.
Zacznę od tego, że KAŻDY miewa w swoim życiu lepsze lub gorsze chwile, a one wywołują w nas mechanizmy, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Co mam na myśli? Np.: Gdy ktoś nas chwali za coś, czemu poświęciliśmy sporo czasu - cieszymy się, ale są też tacy, którzy mimo wszystko czują, że dali od siebie zbyt mało i nie zasługują przy tym na pochwałę. Bywają też momenty, gdy ktoś nas za coś gani lub skrytykuje — niektórych nie obejdzie to wcale (bo może są odważni lub po prostu mają na innych wywalone), niektórzy przeanalizują sobie wszystko i jeżeli zauważą błąd, to go poprawią, a jeszcze inni będą się „biczować”, umniejszając swoje osiągnięcia, podkreślając swoje porażki.
Jestem w 99,9 % pewna, że każdy z nas odnajdzie się w każdej sytuacji. Inni może mniej, drudzy bardziej.
Zatem co dla mnie kryje się za słowem „samokrytyka”? Stanowi ona dla mnie wymiar osobistej kary za moje porażki, źle zinterpretowane słowa, ból, który czuję, choć nie powinnam, a czasem po prostu karę za chwilę słabości, bo mam ciężki dzień, nic mi nie wychodzi i jedyne co potrafię robić to się obwiniać o swoją porażkę i zamartwiać.
Jest to dla mnie straszne, często przez to płaczę, bo zdaję sobie sprawę, że jedyną osobą, która może zranić mnie najdotkliwiej i najcelniej, uwypuklając przy tym wszystkie moje obawy - jestem ja sama.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jeżeli nawet wiem, że nie posunie mnie to na przód i możliwe, że w przyszłości wywrze to zły wpływ na moją psychikę, to nadal to robię. Pogarsza to moje samopoczucie, a przy tym moja osobista krytyka w momencie jej ,,aktywacji” staje się dla mnie niczym truizm, będący nieodłącznym elementem mojej egzystencji.
Jednak od jakiegoś czasu staram się z tym walczyć. Tańczę, słucham muzyki, piszę książki lub artykuły albo czytam. Po prostu uciekam do moich pasji, by odciąć się od złych myśli, gdy nie ma wokół mnie nikogo. Gdy jednak są wokół mnie moi bliscy, rozmawiam z nimi o tym, bo im ufam. Rozmawiam ze znajomymi lub przyjaciółmi, bo zdaję sobie sprawę, że często wyolbrzymiam moje problemy, uczucia, emocje, bo taka już jestem - jestem niemożliwie wrażliwa i łatwo mnie złamać. Dlatego też często rozmowa z kimkolwiek pomaga mi w spojrzeniu na przytłaczającą mnie rzeczywistość z innej subiektywnej strony.
Podsumowując w moim odczuciu samokrytyka, którą na siebie narzucam, jest moją osobistą karą zazwyczaj z błahych powodów. Powoduje ona spadek mojego samopoczucia i tylko nakręca tę machinę we mnie. Czasem kończy się to płaczem w nocy, a czasem uciekam do mojego locus amoenus (miejsca szczęśliwego).